Nasi pracownicy - Krystyna Zielińska

Kobieta – petarda! Mowa o Krysi Zielińskiej – naszej salowej.
Jest tak szybka, że nie można jej uchwycić w obiektywie aparatu! Na każdym zdjęciu sylwetka jest zamazana.  

Bystra i zaangażowana. Nie ma sprawy, której by nie załatwiła. Koleżanki i koledzy bardzo szanują jej pracę.

A pacjenci? Oni ją uwielbiają.

-  Ja ich nie leczę. Ale ich słucham – komentuje pani Krystyna.

I to jak słucha. O domu, żonie, mężu i dzieciach. Ale też o chorobie i bólu, i o tym jak ciężko było na zabiegach.

- Zaczynam sprzątać, wycierać, a oni się otwierają.  Przez 5, 6 tygodni to naprawdę  można się poznać… - dodaje.

Czasem też płacze.

- No bo kiedy pacjent płacze, to trudno nie mieć łez w oczach – mówi.

Znacznie częściej jednak z nimi żartuje. Bo chce wnosić ciepło w ich życie i dodawać im otuchy. Nic dziwnego więc,  że pacjenci mówią niej jeszcze: „nasze słoneczko przyszło”, „rakieta”, „mróweczka”, „żabcia”,  czy „stokrotka”.

Kto by pomyślał, że miała być … krawcową. Skończyła szkołę odzieżową w Gnieźnie, ale kiedy poszła do pracy stwierdziła, że woli kupować ubrania niż je szyć.  Potem poznała męża i przeprowadziła się do Hersztupowa, skąd już niedaleko było do Górzna, gdzie dostała pracę.

Ma dwoje dzieci.

Lubi swoje życie, pracę i kontakt z pacjentami.

- Dzięki nim potrafię docenić to, co mam - podsumowuje. 

Ale jedno jej zostało z dawnych lat! To bieganie właśnie. Była utytułowaną biegaczką. Zajmowała czołowe miejsca w zawodach. Trenowała w AZS przy Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Mówiono o niej: druga Szewińska!

A zdjęcie do tego materiału musiało być pozowane. Choć trudno było panią Krysię zatrzymać w biegu.

 

Jest tak szybka, że trudno ją uchwycić w obiektywie aparatu! Na każdym zdjęciu sylwetka jest zamazana.  
Bystra i zaangażowana. Nie ma sprawy, której by nie załatwiła. Koleżanki i koledzy bardzo szanują jej pracę.

 A pacjenci? Oni ją uwielbiają. 
-  Ja ich nie leczę. Ale ich słucham – komentuje pani Krystyna. 

I to jak słucha. O domu, żonie, mężu i dzieciach. Ale też o chorobie i bólu, i o tym jak ciężko było na zabiegach.
- Zaczynam sprzątać, wycierać, a oni się otwierają.  Przez 5, 6 tygodni to naprawdę  można się poznać - dodaje.

Czasem też płacze.
- No bo kiedy pacjent płacze, to trudno nie mieć łez w oczach – mówi.

Znacznie częściej jednak z nimi żartuje. Bo chce wnosić ciepło w ich życie i dodawać im otuchy. Nic dziwnego więc,  że pacjenci mówią niej jeszcze: „nasze słoneczko przyszło”, „rakieta”, „mróweczka”, „żabcia”,  czy „stokrotka”.

Kto by pomyślał, że miała być … krawcową. Skończyła szkołę odzieżową w Gnieźnie, ale kiedy poszła do pracy stwierdziła, że woli kupować ubrania niż je szyć.  Potem poznała męża i przeprowadziła się do Hersztupowa, skąd już niedaleko było do Centrum Rehablitacji w Górznie, gdzie dostała pracę.

Ma dwoje dzieci. Lubi swoje życie, pracę i kontakt z pacjentami. 
- Dzięki nim potrafię docenić to, co mam - podsumowuje. 

Ale jedno jej zostało z dawnych lat! To bieganie właśnie. Była utytułowaną biegaczką. Zajmowała czołowe miejsca w zawodach. Trenowała w AZS przy Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Mówiono o niej: druga Szewińska!

Nic dziwnego, że zdjęcie do tego materiału musiało być pozowane. Choć trudno było panią Krysię zatrzymać w biegu.